brama czy drzwi?


Tak nauczając, szedł przez miasta i wsie i odbywał swą podróż do Jerozolimy. Raz ktoś Go zapytał: Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni? On rzekł do nich: Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie będą mogli. Skoro Pan domu wstanie i drzwi zamknie, wówczas stojąc na dworze, zaczniecie kołatać do drzwi i wołać: Panie, otwórz nam! lecz On wam odpowie: Nie wiem, skąd jesteście. Wtedy zaczniecie mówić: Przecież jadaliśmy i piliśmy z Tobą, i na ulicach naszych nauczałeś. Lecz On rzecze: Powiadam wam, nie wiem, skąd jesteście. Odstąpcie ode Mnie wszyscy dopuszczający się niesprawiedliwości! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów, gdy ujrzycie Abrahama, Izaaka i Jakuba, i wszystkich proroków w królestwie Bożym, a siebie samych precz wyrzuconych. Przyjdą ze wschodu i zachodu, z północy i południa i siądą za stołem w królestwie Bożym. Tak oto są ostatni, którzy będą pierwszymi, i są pierwsi, którzy będą ostatnimi.(Łk 13,22-30)

Możemy sobie wyobrazić tą sytuację. Jezus wchodzi z uczniami do miasta. Wchodzi tak jak wszyscy pielgrzymi szeroką bramą miejską. Pada pytanie: Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni? Jezus jak zwykle odpowiada nie wprost.  Ani nie zaprzecza, ani nie potwierdza. Za to korzysta z okazji, żeby nas czegoś nauczyć.

Pytający zapewne spodziewał się, że Jezus powie: tak, tylko Żydzi są narodem wybranym i tylko oni będą zbawieni. Ci nieliczni to Żydzi. Tymczasem Jezus wyjaśnił słuchaczom, że to nie w tym rzecz. Wejście do Królestwa Bożego nie następuje automatycznie. Nie wystarczy być Żydem czy w obecnych czasach chrześcijaninem tylko z nazwy, aby zostać zbawionym. Trzeba wchodzić przez ciasną bramę swych słabości. Zbawienie to wynik wysiłku współpracy ze Stwórcą. Zaproszeni jesteśmy wszyscy, ale reszta zależy od nas. Szeroka brama wygody czy ciasne drzwi wierności Bogu? Ten dylemat ciągle nam towarzyszy.

 

Never ending story czyli niekończące się działanie

Tak nauczając, szedł przez miasta i wsie i odbywał swą podróż do Jerozolimy. Raz ktoś Go zapytał: Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni? On rzekł do nich: Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie będą mogli. Skoro Pan domu wstanie i drzwi zamknie, wówczas stojąc na dworze, zaczniecie kołatać do drzwi i wołać: Panie, otwórz nam! lecz On wam odpowie: Nie wiem, skąd jesteście. Wtedy zaczniecie mówić: Przecież jadaliśmy i piliśmy z Tobą, i na ulicach naszych nauczałeś. Lecz On rzecze: Powiadam wam, nie wiem, skąd jesteście. Odstąpcie ode Mnie wszyscy dopuszczający się niesprawiedliwości! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów, gdy ujrzycie Abrahama, Izaaka i Jakuba, i wszystkich proroków w królestwie Bożym, a siebie samych precz wyrzuconych. Przyjdą ze wschodu i zachodu, z północy i południa i siądą za stołem w królestwie Bożym. Tak oto są ostatni, którzy będą pierwszymi, i są pierwsi, którzy będą ostatnimi. (Łk 13,22-30)

W pewnych strefach naszego życia nigdy nie da się usiąść na laurach lub zasiąść w bujanym fotelu i delektować się dobrnięciem do pewnego etapu. Tak też jest właśnie z naszą wiarą, która nie wie co to jest „odpoczynek”. My wciąż każdego dnia na nowo rozwijamy się duchowo. To że oddaliśmy nasze życie Nauczycielowi nie jest jednoznaczne z tym, że osiągnęliśmy cel. Wprost przeciwnie… bo to oznacza, że przed nami dopiero zaczyna się kolejny etap drogi. Po nocy wstaje dzień… i po nocy na nowo stajemy się Jego uczniami. Być chrześcijaninem nie oznacza chodzić na msze, przeprowadzać staruszki na drugą stronę ulicy czy ustępować miejsca siedzące starszym osobom w tramwaju. Życie chrześcijańskie nie polega na przynależności do jakieś grupy czy też przynależności do określonego stowarzyszenia. Nie możemy żyć na koszt innych. Sami musimy z siebie wiele dawać.

Wiele osób ( a mówię to na podstawie obserwacji własnych) uważa, że jeśli w piątek nie podjada mięska a w niedzielę zajmuje miejsce w ławce kościelnej – to jest już katolikiem pełną gębą. A jeśli dodatkowo uczestniczy w życiu kościelnym i śpiewa w chórze..no… to już jest super star katolik.

A to tak nie jest właśnie.  Zmiany muszą zachodzić w nas. W naszej głębi. Muszą być źródłem naszego postępowania a nie na odwrót. To, że pomalujemy sobie twarz barwami katolicyzmu nie oznacza jeszcze, że jesteśmy blisko Niego. Zapominamy, że liczy się nasza relacja z Nim, liczą się nasze reakcje na Słowo i liczy się nasza metanoia. A metanoia nie jest tylko włożeniem koszulki z napisem Nauczyciel żyje. To, że Nauczyciel żyje i jest wśród nas a my jesteśmy Jego uczniami ma wypływać z całości naszego życia.. z naszym zmagań z codziennością.. a nie z brania udziału w jarmarku świątecznym. Kupując obwarzanka na straganie nie deklarujemy się jeszcze swoją wiarą. Jeśli nie zmienimy naszego myślenia i ograniczymy się tylko do pewnych gestów mających swoje korzenie w tradycji… to usłyszymy od Niego „nie znam cię”. I to jest prawda. Jak bowiem można znać kogoś, kto bezimiennie i beznamiętnie idzie ulicami dni, podgryzając od czasu do czasu obwarzanka jarmarcznego?? Przecież my każdego dnia powinniśmy rozwijać się w naszej wierze. Nowe zdarzenia, nowe czynności, codzienne zwyczaje i szare poranki powinny nosić Jego Słowo w sobie.. A jak jest ?? Ano.. różnie to bywa…

A przecież…. Słowo i nasza relacja z Nim – to są elementy życia chrześcijańskiego……..to jest szansa na zachowanie życia… nawet  po śmierci.. a może.. przede wszystkim po śmierci (fizycznej). Gdy zabraknie nam w ustach oddechu.. dusza nasza rozpozna Nauczycielal.. a Nauczyciel rozpozna swego ucznia.

Pamiętajmy o tym… bo to ważne,..

siła małego ziarenka


Jezus mówił: Do czego podobne jest królestwo Boże i z czym mam je porównać? Podobne jest do ziarnka gorczycy, które ktoś wziął i posadził w swoim ogrodzie. Wyrosło i stało się wielkim drzewem, tak że ptaki powietrzne gnieździły się na jego gałęziach. I mówił dalej: Z czym mam porównać królestwo Boże? Podobne jest do zaczynu, który pewna kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż wszystko się zakwasiło. (Łk 13,18-21)

Przypowieść o ziarnku gorczycy pokazuje dynamikę wzrostu ziarna, dynamikę rozwoju królestwa Bożego. Ziarnko gorczycy jest symbolem tego co niewielkie, niepozorne, a jednak mające ogromną siłę. Jezus chce nam pokazać, że nasze ludzkie same nie są w stanie niczego dokonać. Działaniu musi towarzyszyć Boże błogosławieństwo. Wielkość królestwa objawia się w tym, co nie ma wielkiego znaczenia. Tu nie można przykładać ludzkiej miary. Małość i kruchość tego ziarenka ma nam pokazać, że początki czegoś wielkiego mogą być całkiem malusie i niepozorne. Początkiem Kościoła była przecież garstka zapaleńców. Prostych ludzi, który po ludzku patrząc nie mogli odnieść sukcesu.  Odnieśli go jednak, bo dali się Bogu poprowadzić. Może właśnie dlatego, ze nie będąc zbyt wykształconymi nie komplikowali wszystkiego?

I jeszcze jedno. Nie można wszystkiego osiągnąć w jednej chwili. Ziarenko musi mieć czas na wzrost. Nie można stać się dojrzałym chrześcijaninem w wyniku jednego machnięcia czarodziejską  różdżką. Rozwój duchowy człowieka dokonuje się powoli. I dokonuje się dzięki łasce. Od nas wymaga się jedynie współpracy, a Bóg z tymi, którzy go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra, z tymi, którzy są powołani według Jego zamiaru. (Rz 8,28)

Czy wiecie, że.. ?

Gorczyca, o której mowa w przypowieści, nie jest rośliną, z której wyrabia się musztardę lub stosuje w lecznictwie.  Między egzegetami nie ma zgody, o jaki gatunek południowej gorczycy chodzi. Najczęściej przyjmuje się, że chodzi o odmianę gorczycy czarnej Sinapis nigra – alba, która jest rośliną z rodziny krzyżowych. Jej łodyga osiąga wysokość 3-4 metrów.

Inni uważają, że chodzi raczej o gorczycę zwaną Salvadora persica, która osiąga wielkość dwukrotnie wyższą. Z racji swych rozmiarów może ona uchodzić za drzewo, a ptaki chętnie szukają schronienia w jej cieniu.

Ziarenko gorczycy to kuleczka o średnicy 1, 5 mm. Nie jest to więc najmniejsze znane na ziemi ziarno. Mniejsze jest np. ziarnko maku. Jednak, zarówno u Żydów, jak i u Greków znane było przysłowie związane z ziarnkiem gorczycy: mały, jak ziarnko gorczycy. Jezus posługuje się tym przysłowiem, by ukazać moc wiary: Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: Przesuń się stąd tam, a przesunie się. I nic niemożliwego nie będzie dla was (Mt 17, 20). 

Różnorodni ale przecież równi…

Jezus mówił: Do czego podobne jest królestwo Boże i z czym mam je porównać? Podobne jest do ziarnka gorczycy, które ktoś wziął i posadził w swoim ogrodzie. Wyrosło i stało się wielkim drzewem, tak że ptaki powietrzne gnieździły się na jego gałęziach. I mówił dalej: Z czym mam porównać królestwo Boże? Podobne jest do zaczynu, który pewna kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż wszystko się zakwasiło. (Łk 13,18-21)

Ziarnko gorczycy pojawia się w Słowie nie jeden raz. Podobne porównanie znajdziemy również w Ewangelii Mateusza (13, 31-32), ale Mateusz zwraca uwagę na coś innego. U Mateusza podkreślony jest fakt, że z małego rodzi się często coś wielkiego. Jest nawet takie chińskie przysłowie, że od małego kroku zaczyna się wielka podróż. A na co zwraca uwagę Łukasz w dzisiejszym Słowie? Na różnorodność. W gałęziach bowiem drzewa schronienie mają niezliczone rodzaje ptactwa. Warto się nad tym pochylić dzisiaj i zdać sobie sprawę, że inność nie wyklucza wcale z bycia Jego uczniem. Nie ma czegoś takiego jak „monopol” wiary. Nie ma też czegoś takiego jak „jednakowość” przeżywania wiary. Każdy z nas jest inną osobowością i każdy z nas ma swoje własne i osobiste relacje z Nim. Każdy ma inny charakter i każdy inaczej widzi i odbiera rzeczywistość. Jeden nawiązuje z Nim relacje poprzez medytację, inny poprzez ciszę a inny poprzez aktywny udział w życiu określonej wspólnoty. Droga do Niego jest jedna ale i zarazem różna a każdy z nas przebywa i przeżywa ją po swojemu. Jeden nawraca się poprzez wstrząsające przeżycie a inny poprzez długotrwały proces, gdzie żadne wydarzenia nie mają na to znaczącego wpływu. Ważne aby otworzyć serce na Jego nauki i przyjąć je do swojej codzienności. A jak to każdy z nas robi.. to już każdego indywidualna sprawa i nie ma tu.. „sposobu” lepszego czy gorszego. Warto pamiętać o tym, że wszelkiego rodzaju bariery, szufladki i schematy są tylko z tego świata. W Królestwie nie ma takich barier. Tam nie podzieleni jesteśmy na katolików, protestantów czy też na poszczególne rasy. Tam jesteśmy równi. To, że urodziliśmy się w danym miejscu i w danym czasie nie zależy od nas. Ale od nas zależy czy przyjmiemy Jego naukę i czy wsłuchamy się w Jego słowa. To jest ważne.. a nie papierek z rodowodem.

Kościół jest określoną społecznością. Każdy z nas wybiera sam w jaki sposób Go wielbi. Dla jednego dobrym miejscem będzie katedra, dla innego surowy kościół dominikański a dla innego zwykła ławka w parku. Ważne aby przybliżać się do Niego i znaleźć swoją gałąź na Jego drzewie. A czy dzieje się to poprzez nabożeństwo czy poprzez ciszę w modlitwie..nie ma większego znaczenia.

Zanim więc zaczniemy krytykować.. różne ruchy czy też sposoby Ewangelizacji.. pomyślmy właśnie o drzewie i różnorodności ptactwa, które otrzymują tam schronienie.

Ja osobiście nie przepadam za wszelkimi nowo powstającymi ruchami. Ale jeśli komuś ma to pomóc w odnalezieniu drogi do Niego.. to nie mam nic przeciwko temu. Gorzej, gdy owe nowości przyciągają wielu ludzi.. a przekazują jedynie jakieś przekonania a nie Prawdę. Jako ludzkość lubimy zarówno nowości ale i cenimy też tradycję. Ja zdecydowanie bardziej skłaniam się ku tradycji. Lubię ciche msze i zwykłe szare słowa skierowane do Niego. Ale  znam wiele osób, które bardziej cenią sobie msze głośne i barwne. Bardziej cenią sobie spotkania w określonych grupach. Jeśli to im pomaga zbliżyć się do Niego i stać się Jego prawdziwym uczniem… nic mi do tego. Każdy bowiem ma inny temperament i inny rodzaj i siłę wrażliwości.

Wybierać możemy… obyśmy tylko nie skakali z gałęzi na gałąź… i nie wybierali kierując się modą zamiast sercem.

Miłość jest ponad prawem


Jezus nauczał w szabat w jednej z synagog. A była tam kobieta, która od osiemnastu lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować. Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy. Włożył na nią ręce, a natychmiast wyprostowała się i chwaliła Boga. Lecz przełożony synagogi, oburzony tym, że Jezus w szabat uzdrowił, rzekł do ludu: Jest sześć dni, w których należy pracować. W te więc przychodźcie i leczcie się, a nie w dzień szabatu! Pan mu odpowiedział: Obłudnicy, czyż każdy z was nie odwiązuje w szabat wołu lub osła od żłobu i nie prowadzi, by go napoić? A tej córki Abrahama, którą szatan osiemnaście lat trzymał na uwięzi, nie należało uwolnić od tych więzów w dzień szabatu? Na te słowa wstyd ogarnął wszystkich Jego przeciwników, a lud cały cieszył się ze wszystkich wspaniałych czynów, dokonywanych przez Niego. (Łk 13,10-17)

Wygodnie jest życie obwarować milionami przepisów, zakazów i nakazów. Nawet czynienia dobra temu poddać. Stworzyć tyle przepisów, żeby każdy najdrobniejszy problem miał swoje odzwierciedlenie w Prawie. Stworzyć sieć przepisów, w której ginie spontaniczność i miłość. A przecież Miłość jest ponad prawem.

Takie podejście można prosto wytłumaczyć. Człowiekiem osaczonym gąszczem przepisów łatwo sterować. On się boi, a więc poddaje się kierownictwu. Pozwala kierować sobą kierować, bo czuje, że sam nad tym nie zapanuje. Człowiek, który się boi nigdy nie będzie zagrożeniem.

Jezus nie bał się postawić dobra człowieka ponad Prawem. Nie bał się, bo był wolny. Takich ludzi nie lubi żadna władza. 

Wyrażanie opinii czy obgadywanie ??

Jezus nauczał w szabat w jednej z synagog. A była tam kobieta, która od osiemnastu lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować. Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy. Włożył na nią ręce, a natychmiast wyprostowała się i chwaliła Boga. Lecz przełożony synagogi, oburzony tym, że Jezus w szabat uzdrowił, rzekł do ludu: Jest sześć dni, w których należy pracować. W te więc przychodźcie i leczcie się, a nie w dzień szabatu! Pan mu odpowiedział: Obłudnicy, czyż każdy z was nie odwiązuje w szabat wołu lub osła od żłobu i nie prowadzi, by go napoić? A tej córki Abrahama, którą szatan osiemnaście lat trzymał na uwięzi, nie należało uwolnić od tych więzów w dzień szabatu? Na te słowa wstyd ogarnął wszystkich Jego przeciwników, a lud cały cieszył się ze wszystkich wspaniałych czynów, dokonywanych przez Niego. (Łk 13,10-17)

Dzisiejsze Słowo zwróciło moją uwagę na postrzeganie pewnych relacji międzyludzkich. Spójrzmy bowiem na przełożonego synagogi i całą tę scenę z perspektywy czysto ludzkich relacji. W Ewangelii Łukasza jest to już ostatnia wizyta Nauczyciela w synagodze. Jest szabat a Nauczyciel uzdrawia kobietę. Przełożony synagogi nie kryje swojego oburzenia, ale co ciekawe nie zwraca się bezpośrednio do Nauczyciela ale do ludzi zgromadzonych w synagodze. Być może boi się bezpośredniej konfrontacji z Nauczycielem i szuka najpierw wśród tłumu osób, które go poprą. Ale mimo to, Nauczyciel odpowiada bezpośrednio przełożonemu synagogi. Wyraźnie widać, że ów człowiek bardziej umiłował prawo i system niż człowieka. Nie potrafi wyjść poza ramy swoich przyzwyczajeń. Poza tym ciekawe jakby się zachował ów przełożony gdyby uzdrowienie dotyczyło na przykład jego córki lub syna? Nauczyciel zawstydza go odpowiadając mu poprzez wskazanie przepisu, że w szabat nawet zwierzęta prowadzi się do wodopoju..to czemuż nie uzdrowić człowieka?

Ale czy słowa przełożonego synagogi są tylko wyrażeniem opinii.. czy może już przekraczają cienką granice i stają się obgadywaniem? Wydaje mi się, że niestety jest to druga opcja. Jest to swoiste obgadywanie, ponieważ człowiek ten nie zwraca się bezpośrednio do Nauczyciela ale strofuje wręcz ludzi zgromadzonych w synagodze ukazując przykład uzdrowienia przez Nauczyciela jako gorszący. Czysty schemat działania według prawa.. a gdzie podziała się miłość i zauważenie jednostki ? Przełożony synagogi widzi tylko.. system.. ale nie dostrzega w nim człowieka. 

A jak jest w naszym świecie? Czy my potrafimy odróżnić zwykłe wyrażenie opinii od obgadywania innych?? Granica jest cienka… jak zatem odróżnić jedno od drugiego? Ileż to bowiem razy w spotkaniach opowiadamy  o kimś w kontekście jakiegoś zdarzenia. A ileż razy krytykujemy postępowanie danej osoby? Czasem nawet zdarza się, że dla „ciągłości” rozmowy towarzyskiej zaczynamy opowiadać o sąsiedzie, który krzywo skosił trawnik.

Rozmowy mają to do siebie, że są prowadzone na różne tematy. Trzeba jednak być wrażliwym na to, by nie przekroczyć określonych granic. Jeśli bowiem opowiadamy o kimś jakąś przygodę, róbmy to tak, by nie zrobić temu komuś krzywdy. Jeśli bowiem ubarwiamy naszą opowieść i w sposób karykaturalny podkreślany wady i błędy danej osoby, możemy tym samy zrobić jej krzywdę. W wyobraźni bowiem naszego rozmówcy ukształtuje się obraz naszego sąsiada jako na wskroś złego człowieka… bo … krzywo przyciął trawnik, nasmrodził kosiarką, narobił hałasu….itd.  I zupełnie pomijamy fakt, że my jak kosimy trwanik.. również uruchamiamy kosiarkę.. a więc i my hałasujemy… smrodzimy i zakłócamy spokój na osiedlu.. itd. Albo inny przykład… jeśli opowiadamy na przykład o naszym życiu biurowym.. i powiemy „A Abacki ukradł z biura długopis i ryzę papieru”… to w oczach naszego rozmówcy.. Abacki będzie złodziejem. Co gorsze.. tylko złodziejem. Przykleimy mu.. nalepkę całkiem nieświadomie… ale ta nalepka trwała będzie. Bowiem gdy ..znów kiedyś wrócimy do rozmowy.. możemy usłyszeć od naszego rozmówcy „aaa.. Abacki.. pamiętam.. ten złodziej firmowy.. co tym razem za numer wykręcił ?”.

Podobnie uczynił przełożony synagogi. Zwrócił uwagę nie Nauczycielowi.. lecz skierował słowa do ludzi tam zgromadzonych aby ci zobaczyli Nauczyciela w świetle.. nie uzdrawiającego.. ale w świetle łamiącego przepisy.

Ta sama czynność… a jakże inny opis. I my podobnie czasem w życiu czynimy. Jak zatem rozmawiać z innymi ludźmi ? Wydaje mi się, że odpowiedź jest prosta… Rozmawiać po prostu uczciwie. Wyrażać swoją opinię a nie krzywdzić drugiego człowieka i kreować jego obraz w jak najgorszym świetle. Nie ubarwiać zanadto opowieści…by się przypodobać rozmówcom ( a może to się dziać właśnie poprzez krzywdę drugiego człowieka).

Pamiętajmy jeszcze jedno.. Plotki bardzo szybko się rozchodzą. A naprawienie szkód czasem może być już niemożliwe. Zanim więc otworzymy usta… otwórzmy wpierw serce nasze na drugiego człowieka. To działa i wówczas dostrzeżemy granicę pomiędzy.. obgadywaniem a .. wyrażaniem opinii.

Warto też pamiętać, że często obgadujemy kogoś z czystej zemsty.. albo boimy się komuś powiedzieć coś otwarcie.. więc jak ów przełożony zwracamy się z tym do naszych… sprzymierzeńców lub do innych ludzi, szukając w nich poparcia dla swoich.. emocji czy wręcz frustracji. Gorzej.. gdy obgadujemy kogoś.. by się samemu dowartościować… lub wybielić przed innymi.

A przecież chrześcijaństwo uczy nas zupełnie czegoś innego. Nauczyciel wyraźnie wskazuje nam drogę.. więc może z niej starajmy się nie zbaczać. 

rozmowa w drodze

Przepraszam, że to nie jest dzisiejsze Słowo, ale jak pisałam wczoraj ten komentarz byłam tak przeziębiona, że na oczy też mi chyba poszło.


W pierwszy dzień tygodnia dwaj uczniowie Jezusa byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali. On zaś ich zapytał: Cóż to za rozmowy prowadzicie z sobą w drodze? Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało. Zapytał ich: Cóż takiego? Odpowiedzieli Mu: To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. Tak, a po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Nadto jeszcze niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli. Na to On rzekł do nich: O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały? I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego. Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili nawzajem do siebie: Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał? W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi. Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak Go poznali przy łamaniu chleba. (Łk 24,13-35)

Uczniowie szli smutni, samotni. Może tą drogę wielokrotnie przemierzali z Jezusem? Pewnie tak. Brak Jezusa powoduje smutek. Było ich dwóch, ale i tak czuli się samotni.  Żyli przeszłością i o niej rozmawiali. Byli zawiedzeni życiem, Bogiem. Zawalił się ich plan.

Dobrze, że rozmawiali. Rozmawiając z drugim człowiekiem można wiele rzeczy zrozumieć. Uzupełnić się.  Wszystko zależy od tego z kim  rozmawiamy, z  kim jesteśmy  w drodze. Ta rozmowa może nas przybliżać do prawdy lub oddalać. Jezus zadał im konkretne pytanie. Odpowiadając na nie wyrazili słowami to co ich smuci. Jezus pozwolił im spojrzeć na problem z innej perspektywy. Dał się przymusić do pozostania z nimi.

Myślę, że współcześnie dużo jest ludzi, których tak jak tych uczniów zawiodło życie, Kościół, a nawet Pan Bóg. Uciekają od wspólnoty wierząc, że sami sobie poradzą. A to nie tak.  Mamy szukać Boga razem z innymi ludźmi. Tak jest skutecznie. A rozczarowania zawsze będą. Takie jest nasze życie.

I jeszcze jedno warto zapamiętać z dzisiejszego Słowa – Bóg chce być zatrzymywany i daje się zatrzymywać. Jednak gdy już pozostanie z nami, to naturalnie rodzi się z nas chęć opowiadania i Nim innym ludziom. Tego nie da się zatrzymać tylko dla siebie. Uczniowie wrócili, bo tak podpowiedziało im serce. Oni Jezusa kochali tylko chwilowo się pogubili. Tak jak my czasami.

Determinacja

Gdy Jezus wraz z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak, Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. Ten słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: Synu Dawida, ulituj się nade mną! Jezus przystanął i rzekł: Zawołajcie go! I przywołali niewidomego, mówiąc mu: Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię. On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa. A Jezus przemówił do niego: Co chcesz, abym ci uczynił? Powiedział Mu niewidomy: Rabbuni, żebym przejrzał. Jezus mu rzekł: Idź, twoja wiara cię uzdrowiła. Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą. (Mk 10,46-52)

Jakże żywa jest w swym wyrazie dzisiejsza scena ze Słowa. Oto tłum otaczający Nauczyciela i jeden uporczywy głos na tle panującego zewsząd hałasu. Bartymeusz pomimo otaczającego go wrzasku,  starał się przekrzyczeć innych by stanąć twarzą w twarz z Nauczycielem. Jego wiara musiała być ogromna oraz wielka była jego chęć spotkania Nauczyciela. Desperackie wręcz pragnienie spotkania Nauczyciela zwyciężyło. Reakcja Bartymeusza na możliwość stanięcia przed Nauczycielem była szybka, natychmiastowa i pełna zapału. On się nie zastanawiał.. czy  „może” Nauczyciel go uzdrowić. On w to mocno wierzył. Dokładnie wiedział czego chce i o to Go prosił. Wydaje mi się, że powinniśmy brać przykład z owego człowieka. Ileż to razy my sami słyszymy głos Nauczyciela „podejdź do mnie”. A ileż to razy odpowiadamy Mu..”nie teraz, za chwilę, zaraz”. Nam się nie śpieszy. Ileż to razy Nauczyciel przechodził obok nas a nam się nie chciało nawet ust otworzyć. Zupełnie jakbyśmy się od razu poddawali.. Bo przecież tłum, bo przecież hałas, bo przecież ważniejsze sprawy mamy na głowie. Dla Bartymeusza Nauczyciel był „konkretem” a nie tylko iluzją. A dla nas? Czasem wydaje mi się, że postrzegamy Nauczyciela jako dość mglistą i sentymentalną wręcz postać. Ot.. był sobie (czasem wręcz nie odnosimy się do teraźniejszości) jakiś tam…. Bóg.  Zupełnie jakby Nauczyciel był namalowany pędzlem naszej wyobraźni na słodkim i pastelowym…ale mało wyraźnym obrazku. Takie wyobrażenie blokuje nas i nie jesteśmy w stanie stanąć przed Nim w prawdzie. A przecież gdy udajemy się do warsztatu samochodowego, to wiemy.. że nasz samochód szwankuje i staramy się ową usterkę naprawić. Czemu jednak nie przyjmujemy tak jasnej i konkretnej postawy wobec Niego? Przecież chrześcijaństwo zaczyna się i kończy naszą osobistą relacją z Nim.

I podobnie jak Bartymeusz .. powinniśmy iść za Nauczycielem. Ów ślepiec to zrozumiał. Nie pozostał na swej drodze lecz poszedł za Nim, mimo, że jego marzenie się spełniło.. i przecież mógł robić co chce. Wybrał jednak Jego drogę. A my…?

Czy my wołamy do Nauczyciela tak desperacko i tak pełni wiary jak Bartymeusz?? Czy staramy się iść Jego drogą?? A może tylko Nauczyciel jest nam potrzebny by spełnić nasze życzenie ??

Dzisiejsza scena podpowiada mi.. że warto.. i  nawet trzeba wołać do Nauczyciela. Nie ma co się od razu poddawać. Trzeba spróbować przekrzyczeć świat by stanąć przed Nim. Ale przed Nim.. jako kimś konkretnym.. a nie tylko ..rozmazanym, zamglonym i pastelowym obrazkiem Jezuska. Trzeba konkretnie prosić Go o wyleczenie nas z danej choroby. Ale tę chorobę trzeba umieć nazwać. I to nazwać konkretnie i po imieniu. To nam czasem sprawia problem, bo sami przed sobą skrywamy prawdę o sobie. Ale innej drogi nie ma. Obyśmy i my potrafili stać się Bartymeuszami i obyśmy się nie poddawali. W tym wypadku nasz upór i siła pragnienia spotkania Go… przezwycięży wszystko. W każdym razie.. ja w to wierzę. 

troska i cierpliwość

I opowiedział im następującą przypowieść: Pewien człowiek miał drzewo figowe zasadzone w swojej winnicy; przyszedł i szukał na nim owoców, ale nie znalazł. Rzekł więc do ogrodnika: Oto już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owocu na tym drzewie figowym, a nie znajduję. Wytnij je: po co jeszcze ziemię wyjaławia? Lecz on mu odpowiedział: Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopię je i obłożę nawozem; może wyda owoc. A jeśli nie, w przyszłości możesz je wyciąć. (Łk 13,6-9)

Ciekawe jest umiejscowienie tego drzewa. Dlaczego drzewo figowe rośnie w winnicy? Przecież to inny gatunek. Wymaga innej pielęgnacji. Myślę, że to symbol człowieka, który nie przynosi owocu nawrócenia.  To tak jak w Kościele są różni ludzie. Jedni pasują do całości, inni pozornie nie. Tak jak figa nie pasuje do winnicy. Ogrodnik dba o jedne i o drugie. Latorośl przycina, a figowiec obkłada nawozem. To jak w życiu człowieka. Mamy różne etapy i potrzebujemy różnego traktowania.  A Bóg szuka owoców. Daje czas, bo mówi: Oto już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owocu na tym drzewie figowym. Jednak wreszcie chce owoców. 

oby wieża w Siloam nie runęła na nas…

W tym czasie przyszli niektórzy i donieśli Mu o Galilejczykach, których krew Piłat zmieszał z krwią ich ofiar. Jezus im odpowiedział: Czyż myślicie, że ci Galilejczycy byli większymi grzesznikami niż inni mieszkańcy Galilei, że to ucierpieli? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie. Albo myślicie, że owych osiemnastu, na których zwaliła się wieża w Siloam i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jerozolimy? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie. I opowiedział im następującą przypowieść: Pewien człowiek miał drzewo figowe zasadzone w swojej winnicy; przyszedł i szukał na nim owoców, ale nie znalazł. Rzekł więc do ogrodnika: Oto już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owocu na tym drzewie figowym, a nie znajduję. Wytnij je: po co jeszcze ziemię wyjaławia? Lecz on mu odpowiedział: Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopię je i obłożę nawozem; może wyda owoc. A jeśli nie, w przyszłości możesz je wyciąć. (Łk 13,1-9)

Najpierw może krótkie słowo wstępu.  O jakich to wydarzeniach mówi Nauczyciel? Brakuje nam sporo informacji.. ale możemy przypuszczać, że pierwsze wydarzenie dotyczy masakry jakiej dokonali żołnierze Piłata. Co było przyczyną? Pieniądze. Otóż Piłat miał problemy finansowe a chciał zbudować nowy system zaopatrywania w wodę. Pieniądze miały pochodzić z podatku świątynnego. Oczywiście Żydzi byli temu nieprzychylni. Zgromadził się tłum i Piłat wysłał, przebranych po „cywilnemu”,  swoich żołnierzy  uzbrojonych wprawdzie  tylko w pałki…. Ale przekroczyli oni swoje kompetencje. Na umówiony znak mieli rozproszyć zgromadzonych.. a doszło jednak do jatki i zginęło wielu Galilejczyków.

A wieża w Siloam? Otóż tu istnieją pewne tylko koncepcje historyków. Chodzi również.. o… pieniądze. Wszakże niektóre przekłady wspominają grzeszników ale najprawdopodobniej chodzi jednak o dłużników.  Uważa się, że ludzie ci podjęli się budowy znienawidzonego akweduktu Piłata. Jako zapłatę otrzymali pieniądze świątynne .. a te należały się  Bogu – stąd grzesznicy. Wieża jednak zawaliła się.. i ludzie ci zginęli.

To tak słowem wstępu… żeby było jaśniej.. o czym była mowa pod względem historycznym, a że nie jesteśmy historykami i nie szukamy w Słowie czystej postaci historii… to czas zastanowić się co nam to może mówić ?? Otóż jak wiemy Żydzi bardzo mocno łączyli grzech z chorobą i cierpieniem. Dla nich osoba chora.. to grzesznik, bo chorobę wywołał grzech. To bardzo mocna doktryna, którą Nauczyciel odrzuca. Widać to zresztą bardzo wyraźnie w innym fragmencie Słowa, gdzie uzdrowiona zostaje osoba niewidoma. Pada wówczas pytanie..”kto zawinił, że był on ślepy? On sam czy jego rodzice?”. Odpowiedź Nauczyciela jest nam znana.. a jeśli jej nie pamiętamy wystarczy zajrzeć do Ewangelii Jana (9, 1-3).

Wiele przykładów na to, że cierpienie nie jest tylko konsekwencją grzechu znajdziemy także w żywotach świętych. Ale o źródłach cierpienia była już mowa…

Ważne dla nas jest to, że Nauczyciel powiedział, że ci którzy nie będą pokutować to czeka ich podobna śmierć jak tych co zginęli pod wieżą lub w zamieszkach. Jak można to rozumieć?  Z pewnością wiele osób powie, że słowa te świadczą o tym, że Nauczyciel przewidział zburzenie świątyni w Jerozolimie. Ale czy tylko ? Wydaje mi się, że nie tylko chodzi o przepowiednię. Raczej odczytałabym  dzisiejsze Słowo jako przestrogę, że jeśli skupiam się na tym co tylko ziemskie.. to z pewnością nie dla mnie będzie Jego Królestwo. Można w życiu wiele przeoczyć.. można nawet zgubić samego siebie. My bardzo dużo czasu i energii poświęcamy temu co ziemskie. Ja nie mówię, że każdy z nas ma teraz w eremitę się przeobrazić. Raczej mam na myśli to, że należy łączyć nasz żywot ziemski z tym co ziemskie nie jest.  Sama ostatnimi czasy tego doświadczam. Zbyt mocno i zbyt kurczowo chwyciłam się dnia.. i stąd ociężałość myśli nie pozwoliła mi się wzbić do Niego. To każdemu się może zdarzyć. To jest.. powiedziałabym, bardzo ludzkie. Ale musi przyjść taki czas, żeby się z tego swoistego otumanienia otrząsnąć. Łatwo bowiem.. budować swoją wieżę Siloam ze złudzeń i fałszu…Ale można pod nią zginąć.. a przecież szkoda życia.. prawda?

Druga cześć Słowa.. jest również bogata w treści. Ale ponieważ ja się dzisiaj już rozpisałam.. to tylko dodam słów parę i refleksji. Scenę z drzewem figowym odbieram również jako ostrzeżenie.. ale i jednocześnie jako łaskę od Niego. My.. podobnie jak to drzewo korzystamy z dóbr, które nie są naszą własnością. Podobnie drzewo…czerpie składniki odżywcze z ziemi. Ale to drzewo czerpało jedynie i nic nie dawało w zamian. Czy zatem nasze życie opierające się na korzystaniu jedynie a nie dawaniu  nic w zamian.. nie jest czasem jedynie próbą przetrwania.. która prowadzi donikąd? Jeśli nic z siebie nie damy innym… zostaniemy ścięci… jako drzewo nieurodzajne i niepotrzebne. Gdyby nie inni ludzie.. nie wiem czy moglibyśmy żyć.. a gdyby nie On.. czy moglibyśmy w ogóle istnieć?? I co dajemy i Jemu i ludziom w zamian?  Czasem niestety zdarza się, że nie podajemy nawet chleba na kiju potrzebującym. Jesteśmy tak bardzo egoistyczni i zapatrzeni w siebie.. że nie dostrzegamy innych. Nie dostrzegamy ale i  zapominamy, że bez piekarza nie było by chleba.. a chleba nie było by.. gdyby nie było mąki i rolnika… i tak dalej. Wbrew pozorom żyjemy w wielkie zależności do siebie. Oczywiście.. w naszym świecie.. istnieją określone normy prawne i transakcje.. ale może warto czasem wyjść poza ramy stereotypów?? Może warto dzisiaj sobie zadać pytanie..” co ostatnio zrobiłaś/eś dla bliźniego… ale tak bezinteresownie..nie licząc na nagrodę ?”

No właśnie.. co ?? A co otrzymałaś/eś od innych… tak z dobrego serca i odruchu ludzkiego??

Czy żyjemy wśród ludzi.. czy wilków.. jednak ??A my kim jesteśmy? Drapieżnikami.. tylko ?? Pytania trudne.. a nawet.. bardzo trudne. Ale może to właśnie odpowiednia pora.. by je sobie zadać.. aby nasza wieża dnia.. nie przygniotła nas znienacka.